piątek, 15 października 2010

Wysoka kobieta o krótkich, blond włosach weszła do pokoju, w którym czekał Xeras.
-Przepraszam panią, ale chyba pomyliła pani sale, ja czekam tutaj na pana...
-Xeras, czyż nie? - nie pozwoliła mu dokończyć.
-Tak - odpowiedział zdezorientowany.
-Zatem nie pomyliłam. - odpowiedziała łagodnie. - Nazywam się Theria. Wiem, że dotychczas przejawiałeś zdolności w kierunku fizyki, jednak jak pokazało Twoje powołanie, należało się raczej skupić na biologii. Takie są niestety wady naszego systemu. Wiele razy poruszałam ten problem, jednak bezskutecznie. Efekty widzisz: zamiast rozwijać się wszechstronnie, stałeś się kaleką w tym, w czym powinieneś być najlepszy.
-Aha. - odpowiedział. Nie był pewien co ma myśleć. Plan się powiódł, ale nie tego się spodziewał. Jednak nie mógł się już wycofać. Pozostało mu grać dalej swoją rolę.
-Zaczniemy od czegoś prostego. Jesteś zdolny, więc mam nadzieję, że uda nam się szybko nadrobić braki w Twojej edukacji.
Nigdy w życiu nie zajmował się żywymi organizmami. Był pewien, że cokolwiek każe mu zrobić, na pewno się nie uda i prawdopodobnie zakończy się większą bądź mniejszą katastrofą.
-Mam tu ze sobą szalkę Petriego z kolonią bakterii. Teraz postaraj się pomóc im w podziale...

***

Sivra śmiała się tak mocno, że ledwie łapała oddech.
-To jest tragedia. Ja sobie tego nie wyobrażam. - powiedział Xeras, któremu wcale nie było do śmiechu.
-Stół też? - zapytała wciąż się śmiejąc.
-Nie, stół łaskawie oszczędziłem. - odpowiedział tonem, który wyraźnie nakazywał, żeby się uspokoiła.
-I co teraz? - zapytała poważnie.
-Albo zwariuję, albo zostanę uznany za wariata. Tak czy inaczej skończę w kaftaniku. - stwierdził ironicznie.
Przerwało im zbliżające się skomlenie.
-Kolejny pacjent. - stwierdziła Siv widząc kulejącego wilka, który do niej podszedł. Wprowadziła się w stan koncentracji i zmieniła spektrum fali elektromagnetycznej odbieranej przez jej oczy. Skupiła się na wilczym kłębku fal.
-Co Ci jest? - zastanawiała się głośno.
-Łapa go boli... - odpowiedział ze znudzeniem Xeras.
-Powiesz jeszcze dlaczego go boli, panie mądry? - odpowiedziała kąśliwie.
Nic nie odpowiedział, zrobił tylko obrażoną minę. Siv przypatrywała się falom i starała się przypomnieć sobie wzory układów fal.
Gęstwina, w której byli, znajdowała się jakiś kwadrans drogi od szkoły. Nikt tu nie przychodził, bo w okolicy grasowała banda wilków. Jednak Siv od urodzenia miała rękę do zwierząt i już w wieku 6 lat zawarła z wilkami swoisty pakt o nieagresję. Zranione podczas polowania wilki przychodziły do Siv, która z pomocą Xerasa opatrywała im rany, a w zamian oboje cieszyli się, świetnie strzeżoną samotnią.
-Już, możesz wracać. - powiedziała z uśmiechem Siv po skończonym zabiegu wyciągnięcia złamanego zęba z wilczej łapy.
-Źle zrobiłem, źle zrobiłem... Trzeba było wymyślić coś innego. Na taką durnotę to tylko ja mogłem wpaść. Kurde! - nie przestawał narzekać Xeras.
-Skończysz kiedyś? Skup się na tym co możesz zrobić, a nie na tym co mogłeś zrobić. - odparła z irytacją Siv.
-Dobrze mówi, Owieczko. - usłyszeli głos dobiegający z miejsca gdzie zniknął wilk.
Xeraz spojrzał zaskoczony na Siv, która z równym zaskoczeniem patrzyła na Xerasa.
-Nie ja i nie Ty, więc co jest grane? - zapytał głośno.
-Nic takiego, Owieczko. - odpowiedział mu głos.
Xeras podszedł do miejsca, z którego dochodził głos. Znak na jego ręce błyszczał. Rozgarnął krzaki lecz niczego tam nie znalazł. Usłyszał śmiech. Nie potrafił zlokalizować jego źródła. Zdawało się, jakby wydobywał się wprost z powietrza.
-Coś w Tobie jest Owieczko, nie boisz się. W każdym razie nie mnie. Interesujące. - stwierdził głos.
-O co Ci chodzi z tymi owieczkami?! - krzyknął zirytowany Xeras.
W odpowiedzi usłyszał jedynie kolejny wybuch śmiechu.
-Chodźmy stąd Xeras. - powiedziała zaniepokojona Siv.
-Ty nie powinnaś się bać. - powiedział nagle dużo poważniejszym tonem głos. - I to nie tylko dla swojego własnego dobra. - dodał.
-To groźba? - zapytał Xeras, który szukał w pamięci jakiejś zdolności, która mogłaby pomóc mu w zlokalizowaniu, a przynajmniej wyłączeniu tajemniczego głosu.
-Rada. - usłyszeli.
-Jak to "rada"? - powiedziała zaskoczona Siv.
-Kiedy indziej pogadamy. - powiedział szybko głos.
-Co? Wracaj! Jeszcze nie skończyliśmy! - wrzasnął Xeras. Nie otrzymał odpowiedzi.
Zaklął szpetnie. Sivra w pierwszej chwili chciała zwrócić mu uwagę, jednak zdała sobie sprawę, że sytuacja pozwala na wyrażanie emocji w ten sposób.
-Jakbym miał za mało problemów... - powiedział po chwili ciszy, z całych sił starając się opanować nerwy.
-Myślisz, że to mógł być... - Siv zawahała się - jakiś duch, albo coś takiego?
-Duch, który nagle ma pilne spotkanie? - odpowiedział ironicznie.
-O co Ci chodzi? - Siv już nie wytrzymywała.
-Przepraszam. - powiedział Xeras, który zrozumiał, że nieświadomie wyładowuje swoją złość na niej.
-Ja po prostu... To za dużo... Nie wiem, nie potrafię się odnaleźć. - wybąkał.
-Mi też nie jest łatwo. - odpowiedziała łagodnie.
-Chodźmy może stąd. - zaproponował.
-Tak, wracajmy. - zgodziła się.

sobota, 18 września 2010

-Gdzie ja jestem? - spytała Siv rozglądając się po pomieszczeniu. Poznała je. Już tu kiedyś była. Dawno temu, po tym jak zasłabła próbując utrzymać piórko w powietrzu. Pamiętała jak jej rodzice panikowali, a ona nie miała pojęcia dlaczego. Po prostu nagle zamknęła oczy i obudziła się tutaj, na tym samym łóżku. Tym razem zamiast mamy siedziała obok niej pierwsza z kobiet z małego pomieszczenia, w którym... nie była do końca pewna, co tam się właściwie wydarzyło.
-Widzę, że lepiej się czujesz. - usłyszała.
-Co się stało?
-Dość długo się nie wybudzałaś. To się zdarza, więc przenieśliśmy Cię tutaj. Jesteś gotowa na ostatnią część, czy dać Ci chwilę na dojście do siebie?
-A na czym polega ta ostatnia część?
-Nic specjalnego: po prostu opowiesz co widziałaś i postaramy się to odpowiednio zinterpretować. To co? Możemy zaczynać?
-Tak, zaczynajmy. - odpowiedziała pewnie Siv.
-Dobrze. Najpierw powiedz mi, jaki kolor dominował w śnie?
-Którym?
-Słucham? - kobieta zapytała zaskoczona.
-Miałam dwa "sny". - odpowiedziała trochę zaniepokojona Siv.
-Interesujące. Rzadko się to zdarza. Pewnie dlatego tak długo się nie budziłaś. - powiedziała z delikatną nutką ekscytacji - Zajmijmy się najpierw pierwszym, dobrze? - dodała
-Niech będzie. - starała się odpowiedzieć naturalnie, ale potwornie się bała tego pierwszego "snu". Zastanawiała się, czy przypadkiem czegoś nie przemilczeć, ale stwierdziła, że lepiej wszystko wyjaśnić niż żyć potem w niepewności.
-Pierwszy sen był ciemnoczerwony. Tak jakbym patrzyła zza ciemnego rubinu, ale takiego...
-Doskonale oszlifowanego. - dokończyła za nią kobieta i trochę się zasępiła.
-Pani też tak miała? - zapytała z ciekawością Siv.
-Ja nie, ale... - zawahała się - ktoś, kogo znałam. - dodała enigmatycznie.
-Kto to? I co się z nim stało? Co to oznacza? - pytała zaniepokojona.
-Sam kolor, to nie wszystko. Co robiłaś w tym śnie? - wróciła do rzeczowego tonu.
Siv zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się, że coś przed nią ukrywa. Do tego coś, co może być bardzo istotne. Zaczęła się zastanawiać w jaki sposób ją przekonać, żeby jednak zdradziła tę tajemnicę.
-Jeśli nie chcesz teraz o tym mówić, to możemy dokończyć innym razem. - kobieta wyrwała ją z rozmyślań.
-Nie, nie trzeba. Mogę teraz. - powiedziała pośpiesznie Siv, obiecując sobie, że jeszcze się dowie o kogo chodziło.
-Słucham Cię uważnie. - powiedziała bez cienia emocji kobieta.

Xeras wrócił do domu w dość posępnym nastroju. Zamek w drzwiach się zaciął i miał ochotę z całej siły rzucić nimi, ale cichy głos rozsądku podpowiedział mu, że wstawienie nowych kosztuje i nie jest to najlepszy pomysł. Siłował się chwilę z zamkiem i natychmiast skierował się do swojego pokoju. Wszystko było bez sensu. Spojrzał na dzienniko-pamiętnik i zaczął się zastanawiać, czy przelanie swoich emocji na papier by mu pomogło. Szybko odrzucił tą myśl. Najpierw chciał samemu się uporać z problemem, przetrawić go, zrozumieć. Przecież to niemożliwe, wszystko miało być idealnie, poukładane jak w zegarku. Na domiar złego nikt mu nie wierzy.
-Wróciłam! - usłyszał z przedpokoju, ale nie kwapił się z odpowiedzią. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, nikogo widzieć.
-Cześć synu! - powiedziała jego matka otwierając drzwi do pokoju. - Jak było? - zapytała z zaciekawieniem.
-Nieważne, niedobrze. - odburknął. - Jestem zmęczony, możemy porozmawiać później?
-Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć? - zapytała zaniepokojona.
-Tak wiem, ale naprawdę jestem bardzo zmęczony. - walczył ze sobą, żeby nie wyładować na niej swojej złości.
-Dobrze, jak się lepiej poczujesz to daj mi znać. - powiedziała z troską i zostawiła go samego.
Dlaczego ja? Dlaczego w ogóle ktokolwiek? To jest przecież niemożliwe. Coś musiało pójść nie tak. Na pewno. Zły napój dali. To jest niemożliwe! Niemożliwe...

-Przyszła Siv! - ze snu wyrwał go głos matki. Jeszcze jej mi tu brakowało - pomyślał, ale mimo wszystko gdzieś głęboko, pod wszystkimi złymi emocjami, które teraz nim targały, pojawiła się iskra radości. Trochę zdziwiło go, że jest w podobnym nastroju. Złość jednak sprawiała, że jej mózg pracował intensywniej, w przeciwieństwie do jego, który przestawał pracować i zatapiał się w otępieniu.
-Też miałeś dwie i nie chciała powiedzieć o jakimś kimś, który też tak miał i nie wiadomo co się z nim stało, a ona go znała i w ogóle, to coś niedobrego było?! - wypaliła zaraz po wejściu do jego pokoju.
-Co? - zapytał Xeras zastanawiając się czy na pewno zrozumiał choćby jedno słowo.
-Wyobrażasz to sobie?! Podchodzę do jakiegoś faceta, zaraz zacznę go torturować, a ona mi nic o tym nie mówi! - kontynuowała nie zwracając na niego uwagi.
Patrzył na nią w osłupieniu. Złość gdzieś znikła i wyobraził sobie, że Mirrin musiał mieć podobny problem i dlatego zerwał wszelkie więzi z resztą Utalentowanych. Wszystko układało mu się w jedną, doskonale spójną całość. Delektował się tym cudownym uczuciem rozwikłania zagadki, dotarcia do prawdy, podczas gdy Sivra wciąż wylewała swoje żale doprawione nutką oburzenia.
Oboje tego potrzebowali - ona potrzebowała powiedzieć komuś o całym źle świata, które ją dotknęło, a on musiał poznać kogoś, kogo problemy, przynajmniej w jakimś stopniu, przypominają jego problemy.
-A co u Ciebie? - zapytała Siv po tych kilku dziwnych minutach.
-No ja... Cóż... Nic. - odpowiedział niepewnie Xeras. Nie wiedział co i w jaki sposób ma jej powiedzieć.
-Nie rozumiem. Jakie nic?
Westchnął ciężko. Pomyślał, że kto jak kto, ale ona mu uwierzy, choćby opisywał spotkanie ze smokiem.
-Po prostu. Wypiłem to świństwo, położyłem się, nicość, a potem pobudka. - powiedział ze smutkiem.
-Tylko? Żadnego snu? Ciekawe co to oznacza...
-Że jestem kłamcą i boję się własnego Powołania. - powiedział z nutką irytacji Xeras.
-Co takiego?! - krzyknęła zdezorientowana.
-Tego się dowiedziałem. Mam się zgłosić do psychologa, który to ze mnie wyciągnie. Problem w tym, że nie ma czego wyciągać.
-Przecież to niemożliwe. Na pewno oni coś sknocili i teraz nie chcą się przyznać. Dostałeś zły napój, albo warunki były złe... Jak smakował?
-Tania, syfiasta oranżada, do tego bez gazu. - odpowiedział nie wierząc, że to pytanie w czymkolwiek pomoże.
-Hmm... Mój tak samo. Jak było w środku? Może to tutaj jest problem? - kontynuowała.
-Nie, to nie to.
-Mów! - rozkazała groźnie.
Przewrócił oczami i opisał identyczny pokój w jakim i ona była. Każdy szczegół o jaki pytała się zgadzał. Poza jednym. On nie miał wizji, a ona miała aż dwie.
-Ja wiem! Przejęłam jedną z Twoich wizji! - wpadła na genialny, w jej mniemaniu, pomysł. Niestety Xeras nie podzielił tej opinii i głośno się roześmiał w odpowiedzi.
-I co teraz zamierzasz? - zapytała, gdy już nie wiedziała co powiedzieć.
-Nie mam pojęcia. - odpowiedział zmartwiony. - Jak na razie planuję wcisnąć im cokolwiek, choćby leczenie i jakąś wymówkę w stylu "boję się krwi i dlatego nie powiedziałem od razu". Dalej plan przewiduje wymyślenie kolejnego planu...

niedziela, 5 września 2010

-Sivra Dahan!
-O nie! To już ja? Ja nie chcę! - powiedziała przerażona.
-Bez paniki... - powiedział znudzonym głosem Xeras. Był pod wrażeniem, że jej serce wciąż wytrzymuje tak długi i intensywny stres. Normalna osoba dawno dostałaby zawału.
-Po prostu tam wejdziesz, oni Ci wszystko powiedzą, a potem wyjdziesz. - powtórzył po raz setny.
-No dobra, wchodzę. Życz mi szczęścia. - powiedziała drżącym głosem.
-Szczęścia, zdrowia, pomyślności, dużo gości i radości. - rzucił żartobliwie.
Uśmiechnęła się delikatnie i weszła do pomieszczenia. Było raczej nieduże, panował w nim półmrok, a jedynymi meblami były dwa krzesła, stół i rozjarzony grzejnik stojący w kącie. Krzesła zajmowały dwie kobiety, które uważnym wzrokiem wpatrywały się w Sivrę.
-Przepraszam, zdawało mi się, że to moja kolej. - powiedziała zmieszana.
-Sivra Dahan, czyż nie? - zapytała jedna z kobiet.
-Tak. - odpowiedziała trochę zdziwiona.
-Zatem to Twoja kolej. Jesteś gotowa?
Opanowało ją przerażenie. Jasne, że nie jest gotowa. Chyba nigdy nie będzie. Ale w końcu tu weszła, więc głupio byłoby się teraz wycofać.
-Tak... mi się... wydaje. - powiedziała niepewnie.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - powiedziała łagodnym tonem druga kobieta. - To nic strasznego, a z tego co widzę, to pewnie będziesz pomagać ludziom. Uspokój myśli.
Ucieszyła się na wieść o pomaganiu ludziom. Ale skąd ona wie? W sumie pracuje tutaj jakiś czas, to może wie. A może to tylko tak dla zmyłki, żeby odwrócić jej uwagę? W każdym razie udało się, bo przestała myśleć o stresowaniu się, a skoncentrowała na rozgryzaniu tej zagadki.
-Dobrze. - wyrwała ją z rozmyślań pierwsza z kobiet. - Wypij to. - wskazała na kielich stojący na stole, który Sivra dopiero teraz zauważyła.
-Co to jest? - spytała nieufnie.
-Napój, eliksir, coś co pomoże Ci dotrzeć do głębi własnego "ja" i poznać swoje powołanie.
-A ta dokładniej? - nie ustępowała.
-No mogłabym Ci powiedzieć, że zawiera wodę, substancje smakowe i specyfik na bazie fenyloetyloaminy o jeszcze trudniejszej nazwie, ale jakie to ma znaczenie? Nikt od tego nie umarł. - odpowiedziała z uśmiechem.
-Aha. No dobrze. - odpowiedziała zbita z tropu i wzięła kielich w ręce. Był zwykły, żelazny albo stalowy, nie była pewna. Wypełniał go przezroczysty płyn o słodkim zapachu. Wzięła niepewnie jeden łyk. Napój smakował jak tania, niegazowana oranżada. Czuła, że kobiety uważnie ją obserwują i zdają się mówić "do dna". Wypiła resztę płynu, lecz niczego specjalnego nie poczuła.
-Teraz się połóż. - powiedziała druga kobieta.
-Ale gdzie? - zapytała zaskoczona Siv.
-W powietrzu. - odparła z uśmiechem tamta.
Chwilę zastanawiała się nad znaczeniem tych słów, ale doszła do wniosku, że skoro już wypiła te nieznane chemikalia, to co jej szkodzi - położy się "w powietrzu". Najwyżej spadnie na ziemię i będzie śmiesznie. Ku jej zaskoczeniu zawisła parędziesiąt centymetrów nad ziemią. Nie czuła grawitacji, zupełnie jakby nic nie ważyła. Po chwili zrobiło się wokół niej cieplej, aż przestała czuć jakąkolwiek różnicę między temperaturą jej ciała, a powietrza.
-Teraz zamknij oczy.
Posłusznie zamknęła oczy i zaczęła odpływać ku nicości. Wszystko zaczęło wirować, ale nie niepokoiło to jej. Świat przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie. Właściwie to przestawał istnieć. Była tylko pustka. Nicość. Tak błogo się nie czuła się nigdy przedtem, ale o tym nie myślała. Nie myślała o niczym.
W pewnej chwili poczuła potrzebę otwarcia oczu. Jednak przez chwilę wahała się czy to zrobić, bo obawiała się, że nie będzie mogła już wrócić do tego cudownego stanu nieistnienia. Zdała sobie sprawę, że same wahania już wyciągały ją do świata, więc postanowiła się poddać i otworzyć oczy.
Pierwsze co ją uderzyło, to dziwna kolorystyka otoczenia - wszystko wyglądało jakby obserwowała to zza szkarłatnej szyby. Obraz był bardzo niewyraźny, jedynym wyraźnym obiektem były drzwi do budynku jakieś 30 metrów dalej. Zdawało jej się, że całe ciało z wyjątkiem głowy należy do kogoś innego. Podeszła do nich i spróbowała otworzyć, jednak zamek jej w tym przeszkodził. Zmieniła kierunek siły ciążenia drzwi. Była ogromnie zaskoczona widząc z jaką łatwością jej to przyszło. Potem jednym ruchem wyważyła drzwi i weszła do środka. Wnętrze wyglądało na mocno nadgryzione zębem czasu. Ruszyła korytarzem i przystanęła kilka kroków dalej. Czuła się dziwnie - część jej wiedziała czego szukać, jednak nie była w stanie sobie uświadomić co to właściwie jest. Zaczęła przeszukiwać ścianę, która po dotknięciu okazywała się być zaskakująco solidna, jak na swój wygląd. W pewnym momencie znalazła przycisk ukryty pod kawałkiem odpadającej, wyblakłej tapety. Bez wahania go nacisnęła i kawałek podłogi obok podniósł się odsłaniając schody do piwnicy. Szybko i pewnie zeszła na dół, choć świadoma część Siv drżała z przerażenia. Na dole panowała nieprzenikniona ciemność, więc zmieniła odbierane spektrum fali elektromagnetycznej i po chwili była w stanie dostrzec kontury pomieszczenia oraz znajdujących się wewnątrz przedmiotów. Zobaczyła śpiącego człowieka i ruszyła w jego kierunku. Bała się potwornie, bała się samej siebie. Czuła, że chce mu zrobić krzywdę, zranić, zadać ból, ale nie zabijać. Chciała się jak najszybciej obudzić z tego koszmaru. Błagała w myślach samą siebie, żeby tego nie robiła, ale jej ciało wciąż zmierzało w kierunku człowieka. Poczuła nawet jak się uśmiecha złowieszczo. Krzyknęła z przerażenia.
I nagle wszystko zniknęło. Wróciła dawna, błoga nicość, jednak nie dała jej ukojenia. Nie mogła przestać myśleć o tym co zobaczyła. Więc to ma być jej powołanie? Zadawanie cierpienia? Krzywdzenie innych? Przecież to niemożliwe. Może to ma być coś zupełnie innego, może tak to właśnie działa, że widzi się odwrotność swojego powołania? Doskonale zdawała sobie sprawę z naiwności tej myśli, ale to była jej jedyna nadzieja. Znowu poczuła potrzebę otwarcia oczu, jednak tym razem długo się jej opierała. Nie chciała zobaczyć dalszego ciągu poprzedniej wizji. W końcu jednak poddała się i otworzyła oczy. Tym razem otoczenie miało zielono-niebieskie, kojące zabarwienie. Siedziała w jasnym pokoju i piła herbatę. Znowu była jedynie obserwatorką, choć tym razem nie było to już tak straszne. W pewnym momencie zobaczyła, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia i coś do niej mówi, ale nie była w stanie zrozumieć ani słowa, nie potrafiła też dostrzec twarzy, nawet stwierdzić czy to kobieta czy mężczyzna. Wyszła pośpiesznie i ruszyła korytarzem pełnym białych drzwi. Spojrzała na przedziwny znak na jednych i weszła do środka. Stało tam już kilka osób i pochylało się nad kimś leżącym na łóżku. Wyglądał na bardzo osłabionego i z każdą chwilą zdawał się słabnąć. Ludzie dookoła zwrócili się w jej kierunku i odsunęli. Wprowadziła się w stan głębokiej koncentracji i podeszła do łóżka. Wiedziała jak mu pomóc. Ogromnie się z tego cieszyła, zwłaszcza mając w pamięci poprzednią wizję.
-Żyjesz? - kobiecy głos wyrwał ją ze snu.

środa, 11 sierpnia 2010

-Jak już mówiłem, są słabi. Uciszenie Was wszystkich nie było trudne. Dla mnie. Najwięksi mistrzowie Talentu być może byliby do tego zdolni po chwili koncentracji, przeciętniacy nie uciszą nawet zwykłego człowieka. Tak więc proponuję zostawić frajerów i zacząć bać się mnie. - roześmiał się paskudnie i spojrzał z pogardą na bezradnych ludzi.
-Nie słyszę sprzeciwu, więc chyba mamy umowę?
-Nie mamy. - usłyszał z drugiego końca sali.
-Znowu Ty? Nie boisz się? - powiedział zirytowany.
-Znowu ja. Trzeba było Ci nie pomagać.
-Powtarzasz się. - powiedział pogardliwie John.
-Powtarzam się. - stwierdził bez cienia emocji nieznajomy.
-Znowu będziemy się siłować? Możemy gdzieś indziej? Jak wszyscy zginą, to wszystko będzie bez sensu.
-Jeden z niewielu Twoich dobrych pomysłów. - odparł przybysz.
-Przepraszam państwa i dziękuję za uwagę. Jesteście wspaniałą publicznością! - każde słowo aż ociekało sarkazmem.
Przybysz strzelił palcami i nagle nienaturalna cisza zniknęła, a ludzie zaczęli w popłochu opuszczać pomieszczenie.
-To ile już mamy? 3:2 dla mnie, jeśli mnie pamięć nie myli. - powiedział John, gdy sala opustoszała.
-2:2, ostatnio miałeś pomoc. - usłyszał z końca sali.
-Niech Ci będzie, zaraz i tak będzie 3:2! - krzyknął i zamknął oczy. Myślał o energii wszystkiego co go otaczało. Starał się zebrać jej jak najwięcej, co powodowało zmniejszenie temperatury i migotanie lamp.
-Znowu ta stara sztuczka? Nauczyłbyś się czegoś nowego! - powiedział przybysz starając się rozproszyć koncentrację przeciwnika. Jednocześnie sam zaczął zmieniać kierunek i siłę grawitacji tuż przed sobą.
John nagle otworzył oczy i cisnął półprzeźroczystą kulą. Jednak rozbiła się ona o fragment podłogi, który podniósł się tuż przed przybyszem.
-Przewidywalne.
-Czyżby? - rzucił pewny siebie John. Chwilę potem dwa potężne podmuchy powietrza uderzyły w jego przeciwnika z obu stron prowizorycznej tarczy. Ten jednak nie tracąc koncentracji zmienił ich kierunek tworząc mała trąbę powietrzną. Wyraźnie zaskoczyło to Johna. Jednak nie zamierzał się poddać. Starał się jak najszybciej zwiększyć siłę grawitacji nad przeciwnikiem. Jednak i tym razem przybysz wyczuł jego intencje i szybko odskoczył jednocześnie "łapiąc" w trąbę powietrzną spadający fragment sufitu.
-3:2 dla mnie! - krzyknął i skierował tornado w stronę Johna. Jednak on już obmyślił plan. Dalej kontynuował zwiększanie ciężaru odłamka sufitu, co poskutkowało rozbiciem tornada.
-Dobra. Spróbujmy czegoś innego. - powiedział John. Przyśpieszył proces utleniania glukozy w komórkach mięśniowych i z nadludzką prędkością zaatakował przeciwnika. Ten zamknął oczy i w jednej chwili wszystko zwolniło, uspokoiło się. Skupił się na zmianie spektrum fali elektromagnetycznej odbieranego przez swoje oczy. Gdy je otworzył, wszystko wyglądało zupełnie inaczej - dostrzegał jedynie zakrzywione, ciemnofioletowe fale. Bez trudu wyodrębnił ich skupisko, będące atakującym Johnem, a lata ćwiczeń pozwoliły mu właściwie zinterpretować obrazy, które widział. Unikał każdego ciosu dokładnie w chwili, w której John o nim pomyślał. Ogromny wysiłek do którego zmusił swój organizm John powodował u niego coraz większe zmęczenie. Nieważne jak szybko zadawał cios, przybysz unikał każdego.
-O cholera! - krzyknął nagle nieznajomy potykając się o coś. Skoncentrował się na unikaniu ciosów i nie zauważył krzesła, o które właśnie się potknął i uderzył z impetem w ziemię. Obraz przed oczami stał się niewyraźną i zamazaną plamą. W panice starał się jak najszybciej przywrócić naturalne spektrum odbieranych fal elektromagnetycznych. Dla Johna to była chwila tryumfu. Zaśmiał się paskudnie i przygotował do zadania ostatniego ciosu. Jednak jego ciało było już zbyt wyczerpane walką. Zdawszy sobie sprawę, że zadanie tego ciosu może całkowicie pozbawić go siły, przywrócił normalny metabolizm w swoim organizmie.
-Chyba nadal remis. - powiedział dysząc ciężko.
Jego przeciwnik powoli odzyskiwał prawidłowe widzenie, choć obraz nadal był zamazany. Oszołomienie spowodowane upadkiem złamało jego koncentrację.
-Zaraz tu będą - usłyszał w głowie John.
-Ja spadam, miło było, ale czas nagli. Zostawiłem włączoną lodówkę na gazie, rozumiesz. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia.
Przybysz doszedł do siebie dopiero po chwili. Zamroczenie spowodowane upadkiem ustępowało, wracała mu jasność umysłu.
-To tutaj! Może jeszcze nie uciekł! - usłyszał nagle krzyki kilku mężczyzn. Szybko wprowadził się ponownie w stan koncentracji.
-Cholerny Mirrin! Znowu nam uciekł! - krzyknął grubym głosem postawny mężczyzna.
-To na pewno był on, proszę pani? - zwrócił się do przestraszonej kobiety.
-Zrobił coś takiego, że nikt nie mógł nic powiedzieć i w ogóle nie było niczego słuchać poza nim! I potem wszedł ten drugi i potem trzaski! - mówiła przerażona.
-Spokojnie proszę pani, zajmiemy się tym.
-Nasz tajemniczy bohater?
-Na to wygląda.
-Kto to w ogóle jest? Czemu zawsze ucieka? Rozumiesz coś z tego Peters?
-Nie proszę pana. - odpowiedział drobny mężczyzna starający się uspokoić spanikowaną kobietę.
-Dorwę Cię sukinsynu! Słyszysz? Pożałujesz, że twoja matka wydała cię na ten brudny świat! - wrzasnął. -Dobra, trzeba będzie przysłać tych wszystkich specjalistów. Pewnie znowu nic nie znajdą niedojdy. - dodał z pogardą.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Mężczyzna w długim, czarnym płaszczu skręcił w ciemną i brudną alejkę. Smród gnijących śmieci uderzył jego nozdrza. W pewnym momencie z cienia wyłonił się człowiek ubrany w garnitur. Zmierzył przybysza wzrokiem i dał znak ręką. Za nim pojawiła się kobieta również ubrana w garnitur z dziwnym urządzeniem w ręce.
-Rozumie pan, względy bezpieczeństwa. - powiedział mężczyzna w garniturze.
-Oczywiście. - odparł przybysz.
Gdy kobieta zaczęła badać go urządzeniem ten zamknął oczy.
-Coś się stało? - zapytała podejrzliwie.
-Miałem dzisiaj bardzo ciężki dzień. - odpowiedział szybko.
Bez słowa podwinęła jego rękaw i przypatrzyła się jego ręce.
-Zdaje się być czysty. - powiedziała do mężczyzny w garniturze.
-Witaj bracie! - powiedział z ulgą.
-Witaj jestem...
-Zaraz pan się nam przedstawi. Nie traćmy czasu. - przerwał mu.
Zaprowadzili go do ukrytych drzwi, których większość ludzi nie dostrzegłaby nawet przy pełnym świetle, a co dopiero w mroku alejki. Zeszli na dół ciasnym korytarzem. W końcu dotarli do brudnych drzwi zamykanych od drugiej strony. Mężczyzna w garniturze zapukał cztery razy. Otworzył im wysoki, umięśniony człowiek ubrany w podkoszulek i jeansowe spodnie.
-Proszę tędy - powiedział i wskazał ręką na jeden z kilku korytarzy, które wychodziły z pomieszczenia. Zaraz potem zamknął i zaryglował za nimi drzwi.
"Szybko! Jeszcze raz!" usłyszał w myślach przybysz i znów zamknął oczy.
-Mogę prosić o kawę? - zapytał po chwili.
-Oczywiście - odpowiedział mężczyzna w garniturze - Zaparz panu, dobrze? - zwrócił się do kobiety, która właśnie odłożyła urządzenie. Skinęła głową i poszła do drugiego korytarza.
-Dobrze, mamy jeszcze chwilę. - powiedział do przybysza.
-Więc nazywam się John. John...
-Nieważne. Nazwisko nas nie interesuje. - przerwał mu.
-Aha - odparł wyraźnie zaskoczony.
-Ponoć Twoja historia jest niezwykle interesująca John. A właśnie, mówi mi Sam. Sam Poszukiwacz.
-"Poszukiwacz"? - nadal nie mógł wyjść ze zdziwienia.
-Tak, to ja poszukuję i kontaktuję się z ludźmi takimi jak Ty.
John pokiwał głową ze zrozumieniem.
-Przepraszam, że pytam, ale ciekawi mnie jaki przydomek dostanie się mi?
-To ustalimy w głosowaniu zależnie od Twoich zasług i czynów. Jak na razie pozostaniesz "Johnem".
-Dobrze. - odpowiedział nieco zrezygnowany.
W tym momencie weszła kobieta w garniturze z kawą i podała ją Johnowi.
-Dziękuję. A jak Ty się nazywasz?
-Alicja Zimna. - odpowiedziała szorstko.
Z całych sił starał się nie zaśmiać. Wziął łyk kawy. Była strasznie gorzka, ale wołał się nie skarżyć.
-Możemy? - zapytał mężczyzna w garniturze.
-Owszem, chodźmy. - odparł przybysz.
Zaprowadził go do sporej sali, w której siedziało sporo ludzi. Był trochę zaskoczony ich ilością, ale nie dawał tego po sobie poznać. Sam zaprowadził go do mównicy.
-Bracia, siostry, ludzie! - zawołał do zgromadzonych. - Chcę Wam przedstawić Johna, który zamierza się podzielić z nami swoimi doświadczeniami z Odmieńcami!
Po chwili ciszy zabrzmiały brawa, które szybko zostały uciszone przez Sama.
-Brawa zostawmy na koniec. - powiedział entuzjastycznie i usiadł w pierwszym rzędzie.
-Dzień dobry - powiedział niepewnie. Wziął głęboki oddech.
-Czy któryś z Was widział "oznakowanego" w akcji? Był świadkiem, a może celem ich mocy? - uwolnił pokłady charyzmy.
Na sali zapanowała cisza. Nikt się nie odezwał, nie poruszył.
-Ja tak. Widziałem, byłem świadkiem, celem. Zazwyczaj nic się później nie pamięta, jednak ja pamiętam. Chciałbym Wam powiedzieć, że ci odmieńcy, "ludzie ze znakiem", Utalentowani, jak sami siebie nazywają, naprawdę niewiele potrafią.
Całą salę ogarnęło ogromne poruszenie. Przecież cała organizacja istnieje po to, żeby szukać sposobów obrony przed odmieńcami.
-Zdrajca! - krzyknął ktoś z tłumu.
-Spokojnie ludzie. Dajcie mu dokończyć. - starał się uratować jakoś sytuację przerażony Sam.
-Tak właśnie! Są słabi, te znaki, których się tak obawiacie, ograniczają ich możliwości, dają im ledwie namiastkę tego co mogliby zrobić. Ich prawdziwa moc pozostaje ukryta przed nimi samymi.
-Powiesić zdrajcę! - zaczął krzyczeć tłum.
-CISZA! - ryknął na cały budynek John. Wszelkie dźwięki oprócz jego głosu nagle zniknęły.
-Tak lepiej. - powiedział spokojnie patrząc na przerażony tłum....

sobota, 7 sierpnia 2010

Kochany pamiętniczku... To głupie. Dziennik, notatka pierwsza... Też nie... Wpis pierwszy, dnia... Cholera by to... A może... Dzisiejszy dzień minął... Fajnie. Prawie... Kurde. Trzeba będzie chyba wyrwać stronę, bo strasznie pokreślone. Kto to w ogóle wymyślił, żeby pisać pamiętniki!? Myśl, myśl! Po co mi ten pamiętnik? Ja wszystko pamiętam. A jak czegoś nie pamiętam, to widocznie nie było na tyle ważne. Z drugiej strony reklamy doskonale pamiętam, ale to przez te ich wstrętne techniki manipulacyjne. Świnie. Mieszają ludziom w głowach, a potem mamy takich polityków, zamiast normalnych, myślących ludzi. O! Już pół strony! Jakoś poszło. Dobra, to dalej. Obudziłem się blablabla... nudy. W szkole.. Nudy. Chociaż nie, sprawdzian był z matematyki. Chyba dobrze mi poszło, głównie dzięki Siv, która naprowadziła mnie na dobrą drogę. Sivra Dahan. Jej chyba nie zapomnę. A jeśli? To moja przyjaciółka, właściwie siostra z innej matki. I innego ojca. Nie może znieść, że urodziłem się godzinę wcześniej. Heh, kochana jest. Co tam jeszcze... Niedługo Powołanie. Trochę się boję, ale jestem dobrej myśli. Alex (mój kumpel ze szkoły) nie może zrozumieć co w tym fajnego. Przecież on będzie musiał myśleć, próbować, liczyć się z porażkami, a ja po prostu się dowiem w czym jestem najlepszy i co powinienem w życiu robić. Zawsze mogę robić coś innego, ale to do czego zostałem powołany będzie wychodzić mi najlepiej i będzie dawać mi najwięcej satysfakcji. I to wcale nie zabija mojej wolności, bo... mogę robić cokolwiek innego. Nie ma nakazu. "Ty umiesz świetnie uzdrawiać, sio do szpitala". Przecież jak ktoś umie uzdrawiać, ale mdleje na widok krwi, to raczej szpital nie jest najlepszym miejscem dla niego, nie? Tak czy siak ciekawy jestem co ja robię najlepiej poza tym, że wszystko. Wczoraj za pierwszym razem udało mi się za pomocą Talentu zaparzyć herbatę dla kuksiaka. To znaczy pana dyrektora. Jakaś kobieta się u niego piekliła o nic właściwie. Nieźle mnie zaskoczyło jak pan B. powiedział o tym ćwiczeniu. Dobrze, że sam wsadził torebki, bo nie wiem czy dałbym radę jednocześnie bawić się wodą i podnosić torebki. Ciężkie może nie są, ale... W każdym razie herbata bez problemu, trochę ćwiczeń i będę robił sobie pizze bez wstawania z fotela! Tak, może kiedyś...
Nie wiem co jeszcze napisać, ale coś by się przydało, bo trochę mało. To Siv poleciła mi pisanie pamiętniko-dzienniko-notatniko-tego-czegoś. Ponoć fajna sprawa jak się to dziesięć lat później czyta. Poza tym nie mam co robić, bo Alex się uczy na poprawę, Siv coś tam z mamą robi, a mój brat włamuje się do komputera ministerstwa obrony. Naprawdę, pan B. nie potrafi w takim stopniu manipulować przedmiotami, w jakim on manipuluje plikami. As swój dzień zaczyna od włamania się na strony 3 rządów, a potem zostawia im linki jak się obronić przed takim włamaniem. Skubany ma dopiero 15 lat a już takie akcje odstawia. Jak go kiedyś złapią, to chyba będzie najcenniejszym człowiekiem świata, a poszczególne państwa będą toczyć wojny o niego. Nie przypomina takiego stereotypowego maniaka. Chyba nawet nim nie jest. W końcu wychodzi dość często z kolegami, chodzi czasem na jakieś imprezy, ogólnie jest normalny. Mniej lub bardziej.
Od jakiegoś czasu nasza organizacja szuka gościa imieniem Mirrin. Usunął sobie znak i jest superniebezpieczny. Tak przynajmniej mówią. Ja tam w to nie wierzę - chciał się wypisać z organizacji i tyle, a że innego sposobu nie ma, to go sobie usunął. Ciekawe jak to zrobił? Podobno nawet amputacja ręki sprawia jedynie, że znak pojawia się na innej części ciała. W każdym razie, gdyby był taki niebezpieczny, to dawno wymordowałby pół świata. A nie wymordował, więc zdaje się być w porządku. Kiedyś go znajdę. O ile tylko moim powołaniem nie będzie siedzenie w miejscu. Kurde... Niby nie ma się czego obawiać, ale jednak się boję. Co jak dostanę jakieś dziwne, utylizację śmieci czy coś? Nie wiem nawet czy takie jest. Ponoć zawsze dostaje się najlepsze. Ciekawe jakie dostał Mirrin? Jeśli go spotkam, to zapytam. Ciekawe jakie dostanie Siv?
Na dzisiaj koniec. Następnym razem zaczynam pisać przed północą, to może nie zasnę z długopisem w ręku. Papa pamiętniko-dzienniko-notatniko-to-cosiu.

czwartek, 29 lipca 2010

-Pan chce mnie obrazić?! Poniżyć?! Co pan sobie wyobraża! - grzmiała młoda kobieta.
-Proszę pani, proszę się uspokoić i pozwolić mi wytłumaczyć.
-Co wytłumaczyć? Co tu jest do tłumaczenia?! - grzmiała dalej.
-Może herbaty? Porozmawiajmy spokojnie. - nie zaprzestawał starań około pięćdziesięcioletni mężczyzna ubrany w garnitur.
-No może... - powiedziała trochę spokojniej.
-Dobrze. Zaraz ktoś przyniesie herbatę, a ja postaram się pani wytłumaczyć wszystko. Potem pani mi powie co i dlaczego jej się nie podoba i postaramy się dojść do jakiegoś kompromisu, zgoda?
-Niech będzie, ale proszę nie myśleć, że dam sobą łatwo manipulować!
-Nawet nie zamierzałem. - odpowiedział łagodnie i uśmiechnął się szczerze.
-Na początek chcę panią zapewnić, że wszystkie nasze działania mają na celu dobro pani dziecka, jak zresztą każdego, które otaczamy opieką.
-Sama potrafię zadbać o jego dobro.
-Nie wątpię i nie mam zamiaru robić tego za panią. My oferujemy jedynie pomoc.
-Dziękuję, radzę sobie. - odpowiedziała szorstko.
-Nie wiem czy jest pani świadoma, że Talent, który rozpoznaliśmy u pani dziecka jest czymś niezwykłym i na pewno wielkim ciężarem dla dziecka.
Nic nie odpowiedziała, popatrzyła tylko nieco obrażonym wzrokiem.
-Talent jest rzeczą naprawdę potężną i chcemy jedynie zminimalizować szanse, że zostanie wykorzystany źle.
-Czy pan insynuuje, że wychowam dziecko na mordercę? - popatrzyła groźnie na mężczyznę.
-Proszę pani, rzadko kiedy ktoś zostaje "wychowany na mordercę". Zazwyczaj mordercę czynią z człowieka drobne zdarzenia, które większość ludzi ignoruje. Naszym celem jest zmniejszenie takich zdarzeń do absolutnego minimum. Chcemy by dziecko miało szczęśliwe dzieciństwo i zostało wychowane na dobrą osobę.
-I sądzi pan, że do tego celu jest niezbędna Wasza "pomoc", tak? To wie pan co? Myli się pan! Niech pan i ta cała pańska banda zostawią mnie i moje dziecko w spokoju! - wykrzyczała.
-Hmmm... Ciekawe gdzie ta herbata?

"Idź w stronę krzyków", hehe dobre. - powiedział w myślach Xeras zbliżając się do pokoju. Korzystanie z Talentu do zaparzania herbaty było dziwnym ćwiczeniem, ale uznał, że to jedna z bardziej życiowych rzeczy jakich się tu nauczył.
-Herbata! - zawołał wchodząc i próbując w ten sposób jakoś rozładować atmosferę.
-O właśnie! - powiedział z uśmiechem mężczyzna.
Kobieta spojrzała na Xerasa ze zdziwieniem. Spodziewała się raczej młodziutkiej asystentki z pokaźnym biustem, a nie chłopaka w wieku na oko osiemnastu lat.
-To pański asystent?
-Nie, uczeń. Właściwie to nawet nie mój, ale to nieważne. Dziękuję Xerasie.
-Proszę bardzo. - odpowiedział z uśmiechem i ruszył w stronę wyjścia.
-Właściwie to zostań jeszcze na chwilę - zatrzymał go mężczyzna. - Ta pani uważa nas za niegodnych zaufania i odrzuca naszą pomoc. Opowiedz jej jak żyjesz.
-Eee.. Jak żyję? Normalnie chyba. Mam dom, rodziców, brata, psa owczarka niemieckiego i kota... czarno-białego, nie znam się za bardzo na kotach. Chodzę do szkoły, uczę się mniej lub bardziej pilnie, a potem mam zajęcia tutaj i uczę się doskonalić Talent. Można powiedzieć, że to takie moje zajęcia pozalekcyjne.
-A odczuwasz jakoś obecność naszej organizacji w swoim życiu?
-No raczej... - odpowiedział, a na twarzy kobiety zaczął się malować wyraz triumfu.
-... przecież jestem tu prawie codziennie. - dokończył.
-Mam na myśli tak poza murami tego budynku. - dodał z uśmiechem mężczyzna.
-Chyba nie więcej niż inni ludzie.
-Dziękuję Xerasie. Czy przekonało to panią?
-Myśli pan, że się nabiorę na to? Podstawiony człowiek, mówi co mu każą.
-Hej! - zawołał Xeras. - Proszę mnie nie obrażać! Widzi mnie pani pierwszy raz w życiu i od razu wie, że jestem kłamliwym oszustem?
-Spokojnie Xeras. Możesz wrócić do swoich zajęć.
-Z całym szacunkiem, ale ta pani mnie właśnie obraziła. - szukał odpowiednich słów, żeby opisać swoje zdenerwowanie i nie użyć przy tym wulgaryzmów. - Nie życzę sobie być nazywanym ubezwłasnowolnionym kłamcą i oszustem.
Kobietę zamurowało. Nie wiedziała co powiedzieć, była zdezorientowana. To dalej gra czy może on mówi prawdę? Faktycznie wygląda na zdenerwowanego.
-Pani znajduje się po prostu w nowej sytuacji życiowej i to normalne, że próbuje się bronić, choć nie ma przed czym. - starał się uspokoić sytuację mężczyzna.
-Ja przepraszam. - powiedziała cicho. - Nie chciałam, poniosło mnie - dodała.
-Dobra herbata? - wypalił nagle Xeras.
-Tak, bardzo dobra. - odpowiedziała kompletnie zaskoczona.
-No to w porządku. Przeprosiny przyjęte. Do widzenia. - powiedział triumfalnie i wrócił do sali ćwiczeniowej.

środa, 28 lipca 2010

Jak to było? Przypomnij sobie! Uczyłeś się przecież! - mówił do siebie w myślach.
-Hej! - koncentrację zakłócił mu znajomy głos.
-Eee.. Cześć Siv. - starał się zabrzmieć naturalnie.
-Nie starasz się przypadkiem...
-Co? Nie, nie. Ja tylko.. Zamyśliłem się - z całych sił próbował brzmieć przekonująco. Jednak ją niełatwo było oszukać. Zwłaszcza komuś, kogo znała właściwie od urodzenia.
-Ahaaa... - spojrzała wymownie na przestający powoli błyszczeć znak na jego ręce.
Nic nie odpowiedział. Zmieszał się jedynie i rozpaczliwie szukał sposobu na wyjście z tej sytuacji.
-Co tam u Ciebie? Te "msze" już mnie trochę nudzą. - spróbował zmienić temat Xeras.
-W porządku. - popatrzyła na niego groźnie. Po chwili oboje wybuchli śmiechem.
-Może się pośpieszmy, bo jak będziemy tak stać zamiast iść - mocno zaakcentowała "iść" - to nie zdążymy.
-Myślę, że to dobry pomysł.
-Przygotowany na jutro?
-A co jest jutro?
-No tak. - westchnęła - no co jest jutro? Podpowiem, że zaczyna się na "s".
-Jutro?!
Zaśmiała się.
Znał ją od zawsze. Ich matki były w sąsiednich pokojach w szpitalu. Nieczęsto się zdarza, żeby u dwojga dzieci urodzonych w jednym szpitalu i niemal w tym samym czasie rozpoznano Talent. To mógł być niezwykły zbieg okoliczności lub dowód, że Utalentowanych jest coraz więcej. Ich przypadek był przedmiotem wielu dyskusji wśród najwyższych władz. Nieznane było źródło Talentu, po prostu niektórzy potrafili więcej niż inni. Dzięki znakowi umieszczanemu na ręce byli w stanie kontrolować swoje zdolności, które bez niego często stawały się przekleństwem. Jednak była też druga strona medalu - znak częściowo je osłabiał. Z jednej strony pozwalało to na łatwiejsze wpasowanie się w społeczeństwo, z drugiej wielu nie podobało się takie ograniczanie możliwości.
-No, dotarliśmy. - powiedział spoglądając na wysoki budynek o granatowych ścianach. Gdyby był nieco niższy, mógłby uchodzić za magazyn lub stodołę. Z zewnątrz nie wyróżniał się niczym specjalnym. Wewnątrz była aula, z której wychodziły niezliczone ilości korytarzy, niektóre prowadziły na górę, inne na dół. Na dole znajdowały się sale ćwiczeniowe przypominające zwykłe sale lekcyjne, w których młodzi Utalentowani uczyli się używać i kontrolować swoje zdolności.
-Coś tłoczno się zrobiło.
-Faktycznie dziwne. Ciekawe co się stało.
-Nadal nie ujęto Mirrina. Radzimy zachować ostrożność i natychmiast powiadomić władze, jeśli ktoś go spotka. - usłyszeli po wejściu do środka.
-Gość pewnie uciekł i żyje sobie spokojnie gdzieś na krańcu świata robiąc co chce - szepnął Xeras.
-No właśnie.. Robi co chce, jest całkowicie poza kontrolą. Xeras, przecież on usunął sobie znak! Nie wiadomo do jakich rzeczy jest zdolny! - oburzyła się Siv.
-W sobotę odbędzie się Rytuał Powołania, zapraszamy rodziny i przyjaciół młodych Utalentowanych.
-Już? Myślałem, że będzie później - powiedział zaskoczony Xeras.
-Faktycznie dziwne, zazwyczaj jest pod koniec roku, a nie latem. - odparła Siv.
-Przypominamy też, aby ze względów bezpieczeństwa młodzi Utalentowani nie korzystali ze swych zdolności bez opieki Doświadczonego.
Siv znów spojrzała z dezaprobatą na Xerasa, który starał się zrobić najsłodszą minę na świecie, mając nadzieję, że jakoś złagodzi to jej gniew.
-Dziękujemy za przybycie i prosimy o przekazanie informacji nieobecnym.
-No.. To ogłoszenia parafialne za nami. Do zobaczenia po ćwiczeniach.
-Pa pa Xeras. - powiedziała, po czym rozeszli się do swoich sal ćwiczeniowych.

piątek, 23 lipca 2010

-Ehh.. Co za dzień - pomyślał Xeras otwierając drzwi do domu.
-Cześć! - krzyknął u progu.
-Cześć! - usłyszał z kuchni.
-Jak minął dzień? - zapytała matka, gdy przyszedł zobaczyć co będzie na obiad.
-Jak zwykle ciężko, mamo.
-No na pewno - uśmiechnęła się promiennie.
Odpowiedział nieco mniej promiennym uśmiechem i poszedł do swojego pokoju.
-GDZIE MÓJ MP3?! - wrzasnął na cały dom.
-W szafce! - usłyszał z drugiego pokoju.
-Jak już używasz, to chociaż odkładaj na miejsce.
-No tak..
-Ale z bateriami to przesadziłeś!
-Wyczaruj sobie nowe!
-Ha-ha! Bardzo śmieszne, boki zrywać normalnie!
-Spokój! - usłyszeli z kuchni.
Włączył komputer i zaczął słuchać muzyki. Uwielbiał muzykę, od zawsze była obecna w jego życiu. Mógł się w niej zanurzyć i odpłynąć do innego świata.

Odkąd się urodził, wiele się zmieniło w jego domu - stać ich było na większe mieszkanie, psa, kota, ogółem życie na wysokim poziomie. Byli teraz traktowani z szacunkiem. Wszystko dzięki jednemu dziecku, które kilku starców wzięło ze sobą niedługo po narodzinach, by następnego dnia oddać z dziwnym znakiem na ręce. Żadnych zobowiązań, żadnych wyrzeczeń, same profity. Nawet ten znak ich nie przerażał, bo już widzieli ludzi z czymś takim. O ich umiejętnościach krążyły opowieści, z których większość wydawała się kompletną bzdurą. Przynajmniej do czasu, gdy własny syn opowiedział czego się nauczył. Nakazu utrzymywania tajemnicy nie było, jednak niewiele osób słyszało, co potrafią "ludzie ze znakiem", a jeszcze mniej dawało w te informacje wiarę. Przeważnie tym, którzy widzieli "innych" w akcji, niedane było opowiedzieć co widzieli. Poza tym "ludzie ze znakiem" lubią tę aurę tajemnicy i niebezpieczeństwa, więc często usuwają z pamięci przeciwnika wspomnienia o walce.

-Szybciej, bo się spóźnisz!
-Spokojnie mamo, zdążę.
-Tylko nie używaj tych swoich skrótów. Pamiętasz co było ostatnio?
-Tak, pamiętam... - odpowiedział nieco zirytowany - zresztą to był zwykły pech! - dodał.
-No już, nie burz się tak - uśmiechnęła się do niego z miłością. Xeras odwzajemnił uśmiech. Chwilę potem wyszedł z domu i skierował się do wysokiego budynku na obrzeżach miasta.

środa, 21 lipca 2010

-Słuchaj.. jak się zdenerwuję potrafię być bardzo nieprzyjemny, zresztą wiesz.. i teraz sobie pomyśl, co robiłem Tobie, którą kocham, będąc zdenerwowany, a co zrobię jemu, którego delikatnie mówiąc nie lubię, będąc zdecydowanie wkurwiony... I żadna jego przeszłość i inne duperele nie mają znaczenia, bo to co w sobie trzymam jest przerażające nawet dla mnie, który powinien być z tym oswojony po tylu latach. Trzymam w sobie ogromne zło i uwolnienie go, to kwestia przełączenia jednej dźwigni. Cena jest spora, bo staję się zupełnie kimś innym, można powiedzieć demonem, który delektuje się bólem i cierpieniem innych. Jednak dla Ciebie jestem w stanie nawet go wypuścić i pozwolić by siał zniszczenie. Musisz też wiedzieć, że są tylko dwa sposoby, żeby go zatrzymać. Pierwszy jest dość oczywisty - to moja śmierć. Demon zginie, bo jest związany z moim śmiertelnym ciałem. A ja razem z nim. Drugi sposób, to ponowne zamknięcie go w klatce, ale to możesz zrobić tylko Ty i nie będzie to łatwe...

Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Patrzyła tylko na niego nieprzytomnym wzrokiem i próbowała cokolwiek pojąć. On bredzi czy naprawdę ma zamiar wypuścić jakiegoś demona? Demona?! O co tu chodzi?


****

Dwóch umięśnionych, młodych mężczyzn stało pod murem przy alejce. Mieli ogolone na łyso głowy, ubrani byli w luźne spodnie i bluzy. Rozmawiali i co jakiś czas wybuchali szyderczym śmiechem. W pewnym momencie jeden z nich zauważył młodego chłopaka idącego alejką.
-Ej, Kaz! Zobacz no! Wygląda na dzianego.
-Hehe! Myślisz, że wielkodusznie podzieli się z biedniejszymi?
-Jak ładnie poprosimy... - uśmiechnął się złowieszczo Zi.
Chłopak zbliżał się nieświadomy niczego, a Zi obmyślał już co zrobi z pieniędzmi. Nagle poczuł szarpnięcie za rękaw.
-Co? - syknął
-Nie stary... To nie jest dobry pomysł.
-Czemu? - zapytał zaskoczony Zi.
-Popatrz tam - wskazał na chłopaka.
-Co? Gdzie? Gliny? Od kiedy dygasz się pał? - zaśmiał się wyzywająco.
-Nie o to chodzi. Patrz na jego rękę.
-O kurwa! - na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
Chłopak przeszedł obok nich jakby nigdy nic.
-Kurwa, stary! Życie mi uratowałeś! - powiedział Zi, gdy tylko chłopak się nieco oddalił.
-Nam obu, debilu.
-No ja pierdolę. Powinni je nosić w jakiś widoczniejszych miejscach!
-Słyszałeś, że potrafią czytać w myślach?
-Taa, jasne. Gówno prawda.
-Ale Zenka jeden mało nie zapierdolił.
-Dobra, nieważne. Spadamy.
Obrócił się i na jego twarzy znów pojawiło się przerażenie - chłopak stał tuż przed nim.
-Gwoli ścisłości, co prawda nie każdy z nas, ale posiadamy zdolność czytania w ludzkich myślach. Niektórzy także w zwierzęcych, więc pewnie by się z Wami, szanowni panowie, dogadali. Dobrej nocy życzę.
I odszedł zostawiając ich w niemym osłupieniu.